Otworzył tyle drzwi, tyle otworzy. Nie ukradł nieba, nie ukarał nieba, nie miał nawet aparatu do zrobienia zdjęć kilku chmurom (może i dobrze, nie chciał zdejmować chmur z nieba), kilku fotografii. W ogóle nie miał żadnego aparatu. Całować aparat bedzie. A bedzie. W zielonych butach zielonych sznurowadeł robił kroki z "zacznijcie wargi nasze chwalić" i z takiego szczęścia, że - siedząc na posadzce abo na gazetce parafialnej - skraplał się i parował, parował czymś i kimś.
Po co on tam tyle szedł? Po co on tam szedł?
Pewnie miał tam coś w głowie poprzewracane. Jego modlitwa: i tańczył, śpiewał i grał na gitarce z miejscem, które stawało się puste. Pustoszało dla niej. Palce dekalogu. Mruży oczy przekrwione, zagryzał wargi.
Całuje aparat.
"Dobrze, że jesteś. Dobrze, że jesteś."
Tam na górze było jasno
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz